Rozdział
5
-Chcecie
mnie zabić?
-Tak.
Zginiesz na papierze i przyjmiesz nową tożsamość - odparł
kapitan patrząc się na pracujących ludzi.
Zgłupiałem.
W pierwszej chwili myślałem, że mnie zabiją, ale jednak tego nie
zrobią. Ulżyło mi i gdy logika wróciła to poczułem się trochę
głupio. Ten stres sprawił, że trudniej mi się myślało. Zaraz
jednak pojawił się smutek i żal. Że nigdy więcej nie spotkam
przyjaciół i rodziny. Nawet nie dam rady się z nimi pożegnać. Co
się stanie z naszą grupą? Czy któreś z nich zajmie się resztą?
A co z mamą? Rzadko ją widuję, ale jeśli już jest w domu, to
cały czas spędzamy razem. A tata? Nie. Nie myśl o tym teraz!
Będzie jeszcze czas na to.
-
Chcę jednak byś dołączył do nas. - kontynuował kapitan – Mam
przeczucie, że powinieneś, a nie raz okazało się ono trafne i
zwerbowaliśmy kilku dobrych pilotów i żołnierzy.
-
A co jeśli odmówię?
-
Posłuchaj. Nie jest to standardowa sytuacja. Wróg widział ciebie
przy naszym mechu. Mogą pomyśleć iż byłeś w jakiś sposób
powiązany z nami, co sprowadzi niebezpieczeństwo na ciebie, twoją
rodzinę i przyjaciół. Dlatego chcemy upozorować twoją śmierć w
wypadku, by odciągnąć od ciebie podejrzenia.
Ostatnie
zdanie wypowiedział patrząc mi się w oczy. Nie wiem co z nich
wyczytał, ale uspokoił się. Sam również poczułem się
spokojniejszy po tym co usłyszałem. Skoro tak ma się sytuacja, to
nie mam się czym martwić.
-
Więc dołączę. Chcę jednak
poznać jakieś informację o was i waszych wrogach. Nie chcę
brać udziału w czymś, o czym nic nie wiem.
-
Spokojnie. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Teraz musimy się
już zbierać. - Spojrzał na stary zegarek CASIO – 30 minut.
Jesteśmy tu już stanowczo za długo. – Gestem ręki pokazał mi
żebym zaczekał, a sam poszedł do mechaników
a następnie do żołnierzy pilnujących okolicy. Przyłożył
rękę do ucha i wymienił kilka poleceń, po czym wszystko jakby
nabrało tempa. Ludzie wykonując swoje zadania byli zgrani jak
dobrze naoliwiona maszyna. Widać było, że to już nie pierwsza
taka ich akcja. Nie minęło 5 minut, przyszedł do mnie jakiś
żołnierz
-
Dobra, wszystko gotowe. Zbieramy się. Wsiadamy do transportera D3 i
lecimy pierwsi – powiedział.
-
Tak jest. - odparłem i poszedłem za nim w kierunku transportera.
Nim
do niego doszliśmy, przed
wejściem ustawił się już dwuszereg. Czekali chyba tylko na nas.
Gdy doszliśmy maszyna włączała już silniki i szykowała się do
odlotu. Kapitan wydał polecenie i wszyscy równym tempem wsiedli do
środka.
Jako
że wsiadałem ostatni, to
siedziałem na samym przedzie w lewym rzędzie. Obok mnie był
żołnierz, który mnie przyprowadził. Kapitan zajął miejsce
naprzeciw, a jego siedzenie skierowane było tyłem do przodu
maszyny. Miał dzięki temu oko na wszystkich w środku. No, może
poza pilotem. Silniki zaczęły pracować głośniej i samolot
wznosić się. Nie było by w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt,
że pilot Michał wyszedł z kabiny i podał mi słuchawkę
komunikacyjną. Nie była to zwykła słuchawka. Nie wkładało się
ją w ucho, a przylegała dokładnie do kości za uchem dzięki
paskom oplatającym głowę. Wbrew pozorom jest to bardzo komfortowe.
Na kablu wisiał mikrofon, który zakładało się na szyję. Typowo
wojskowy sprzęt. Cywilny nie jest tak dobrze wykonany, ale podobny.
Dźwięk w słuchawce przenoszony jest przez kość za pomocą
wibracji. Zapewnia to najczystszy głos i najlepszą jakość
dźwięku, ale trochę to kosztuje. Mikrofon zaś zbiera nie dźwięk
wychodzący z ust, a wibracje generowane przez struny głosowe.
Dzięki temu nie powstają zakłócenia w postaci szumu np. silnika i
bardzo wyraźnie słychać osobę mówiącą.
Kiedy
Michał siadał na swoim miejscu, spostrzegłem że nie ma drugiego
pilota. Pilotował sam. Kapitan lekko podirytowany jego zachowaniem
odezwał się przez komunikator, przez co wszyscy go słyszeli:
-
Kto pozwolił ci opuszczać kabinę podczas lotu, kiedy nie ma
drugiego pilota?!.
-
Nie płacz stary. Wszystko było ustawione i gdyby tylko zaszła taka
potrzeba, to ta puszka mogła by sama lecieć.
-
Przecież ty nie lubisz używać autopilota i zawsze sam pilotujesz.-
odparł lekko zaskoczony.
-
Dlatego włączam go tylko jeśli mam jakiś powód. Gdyby nie ja,
nikt nie podałby nowemu komunikatora i siedziałby jak ta trusia.
Chwilę
panowała cisza. Kapitan przewrócił oczami i zatopił spojrzenie w
ekran datapadu czytając coś. Samolot zaczął lecieć po prostej i
szybko przyspieszać. Gdy lot się ustabilizował Michał ponownie
zaczął mówić:
-
To może opowiesz coś o sobie młody?
-
Eeee?- „On mówił do mnie?”
-
No skoro kapitan uznał, że powinniśmy cię zabrać, to na pewno
musiałeś mu się spodobać. Opowiedz nam coś o sobie to może i my
lepiej cię polubimy.
„Tak.
Do mnie mówił”
-
Nawet nie wiem od czego zacząć.
-
To może opowiedz nam coś o swoich rodzicach. - ciągnął dalej,
nim jednak zdążyłem odpowiedzieć wtrąciła się medyczka:
-
Daj mu spokój. Dopiero co dowiedział się, że więcej nie spotka
rodziny i ty będziesz go teraz męczył pytaniami na jej temat.
-
Nie. Nie ma problemu. - odparłem – Mam świadomość, że już ich
nie zobaczę, ale wierzę, że tak będzie najlepiej. - uśmiechnąłem
się do siebie. - Poza tym, uważam że szkoda czasu na zamartwianie
się. Trzeba zaakceptować to co się dzieje i dalej cieszyć się
tym co jest.
-
Hmmm. Czyli potrafisz też szybko przystosować się do zmieniających
warunków. - wtrącił się kapitan.
-
Tak. Szybko przystosowuję się do nowych warunków i sytuacji.
-
Musisz prowadzić więc dość szczęśliwe życie, tak bez
zmartwień. - rozczuliła się medyczka.
-
No nie do końca. To że jestem dość beztroski wcale nie znaczy, że
żyję bez jakichkolwiek zmartwień.-
-
Dobra, skończmy to. - burknął Michał
-
A czym zajmujesz się w wolnym czasie?- Zapytał kapitan
-
Zazwyczaj zajmowałem się pozyskiwaniem informacji w Internecie na
różne tematy, a kiedy miałem więcej czasu to siedziałem w
symulatorze.-
-
Symulatorze czego? - zapytał zaciekawiony pilot.
-
Tata kupił sobie nowoczesny symulator pojazdów latających. Ma
zaprogramowanych kilka różnych samolotów i jest bardzo
zaawansowany. - wyjaśniłem.
-
Czyli umiesz pilotować samoloty?-
-
Tak, ale nie mam na to żadnych papierów.-
-
A to mi nie przeszkadza. - po tych słowach fotel drugiego pilota
odsunął się od pulpitu i obrócił o 180 stopni.
-
Siadaj. - polecił Michał
-
Co ty sobie wyobrażasz pozwalając komuś bez przygotowania siadać
na fotelu pilota!? - zdenerwował się kapitan.
-
Przestań stary. Mnie też zainteresował ten młody. Chcę
sprawdzić, na co go stać.
-
Nie pozwalam na to!
-
Ty mi akurat możesz. - odpowiedział, po czym odwrócił się twarzą
do mnie. - No siadasz czy nie?
Odpiąłem
pasy i powędrowałem na miejsce drugiego pilota. Usiadłem, zapiąłem
pas, a fotel obrócił się i przysunął do pulpitu. Natychmiast
włączyły się wyświetlacze pokazujące informacje o stanie
maszyny.
-
Rozumiesz coś z informacji pokazanych na ekranach? - zapytał po
krótkiej chwili.
Popatrzyłem
po wyświetlaczach. Na początku nic z tego nie rozumiałem.
Wszystko wyglądało inaczej niż w symulatorze, ale po
dokładniejszym przyjrzeniu się wszystko okazało się jasne.
-
Tutaj są informacje o silnikach. Obroty turbin, moc wyjściowa,
prędkość, spalanie, ilość pobieranego paliwa. Tutaj jest stan
zbiorników paliwa. Tutaj radar, a tutaj chyba pokazywany jest stan
poszycia maszyny.- mówię pokazując jeden z paneli.
-
Zgadza się.
-
To jest jakiś wyświetlacz wielofunkcyjny, a ten steruje radiem.
-
No nieźle. Jednak coś tam umiesz. Dałbym ci po pilotować, ale
nieźle by mi się za to oberwało, dla tego zrobimy to innym razem.
-
Dlaczego latasz bez drugiego pilota? - zapytałem
-
Ponieważ każdy z nich mi przeszkadzał. Często wyciskam z maszyny
wszystko, na co ją stać, wykonując różne manewry, o których
nawet projektanci nie myśleli. Każdy, kto siedział na tym miejscu
nigdy nie chciał poznać maszyny, którą pilotuje, przez co ciągle
wchodzili mi w drogę wierząc temu, co pokazywał komputer, a nie
mnie. Uważam, że każdy powinien znać możliwości pojazdu, który
przychodzi mu pilotować. Powinien wiedzieć jak zareaguje maszyna,
gdy wykona jakąś czynność. Niestety, większość pilotów uważa,
że oni są tylko od pilotowania a tylko mechanicy zajmują się
przeglądem i serwisem, przez co nigdy nie mogą osiągnąć pełni
możliwości swoich, jak i pojazdu. Ja dbam o ten samolocik
osobiście, ale nie sam. Mechanicy mi pomagają, ale ja wiem co
robią, jaką wykręcają śrubkę i co się zmieni, gdy zainstalują
inną część.
-
Dobra, przestań się już produkować. Zaraz tu usnę. - odezwał
się jeden z żołnierzy z tyłu.
Samolot
wykonał szybką i gwałtowną beczkę. Datapad, który trzymał
kapitan wypadł mu z ręki i powędrował po podłodze, podobnie jak
różne inne rzeczy trzymane przez pozostałych żołnierzy.
-
Obudzony? - zapytał Michał z uśmiechem na mordzie.
-
Ja już nic nie mówię.
-
Dobra panienki. Dolatujemy do bazy. - odparł kapitan, po czym
wszystkie rozmowy ucichły.
Pilot
zmienił jakieś ustawienia na panelach, przez co silniki zaczęły
pracować znacznie ciszej a lot stał się spokojniejszy. Zobaczyłem,
że lecimy teraz nad miastem. Nie byłem w stanie określić nad
jakim, było za ciemno, a to dlatego, że o północy światła w
miastach są przygaszane. Zegarek pokazywał, że jest kilka minut po
trzeciej. Lecieliśmy w ciszy kilka minut. Zwolniliśmy dopiero koło
ogromnego budynku. Za nim zapaliły się światła nawigacyjne,
pokazując miejsce lądowania. Gondole silników zaczęły się
obracać a samolot obniżać lot. Gdy byliśmy 400 metrów nad
lądowiskiem, zaczęło się ono otwierać. Zaskoczyło mnie to. Nie
lądujemy na ziemi, a pod nią. Michał pokierował transporter bez
żadnego problemu, nie zerkając nawet na monitor ścieżki
lądowania. Zaraz po wylądowaniu dysze silników rozszerzyły się
rozpraszając gazy wylotowe gasnących jednostek napędowych a właz
lądowiska zamknął się. Platforma zaczęła zjeżdżać w dół.
Szybko zjechaliśmy na sam dół szybu i moim oczom ukazał się
widok wielkiego hangaru startowego. Maszyny różnych rozmiarów
stały na platformach znajdujących się na szynach, po których się
poruszały. Platformy przemieszczały się z miejsca na miejsce
niosąc nie tylko sprzęt latający, ale również różnego rodzaju
skrzynki, mechy i pojazdy naziemne.
Nasza
platforma chwilę stała, po czym wjechała na główny tor i szybko
przeniosła nas na miejsce, gdzie w rzędzie stały inne
transportery.
-
Jesteśmy na czas. - z ulgą w głosie powiedział kapitan Jeremy,
patrząc się na zegarek zapięty na jego lewej ręce. – Zdążę
zjeść kolację nim zaczną wydawać śniadania.
Kilka
osób zaśmiało się cicho, a u reszty pojawił się uśmiech.
Wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia podnosząc przedmioty
upuszczone przez akrobacje Michała. Właz się otworzył i wyszliśmy
na „podłogę” bazy. Światło pochodziło z lamp poumieszczanych
na całym suficie i z listw oświetleniowych na ścianach. Oczywiście
nie było to wystarczające do całkowitego oświetlenia wnętrza,
więc w podłodze znajdowały się diody sygnalizujące gdzie i jak
iść. Mieniły się różnymi kolorami, z których każdy coś
oznaczał. Żołnierze szybko gdzieś poszli i zniknęli w różnych
przejściach. Do transportera podeszli technicy, ale Michał próbował
ich wygonić. Pozwolił jednak na szybki przegląd i mycie. Zostałem
z kapitanem i medyczką.
-
Witaj w swoim nowym domu. – zaczął mówić k. Jeremy. - Jest to
Stacja MARU. Nim będziesz mógł tu zamieszkać, musimy stworzyć ci
nową tożsamość i przebadać cię. Najpierw jednak doprowadzimy
cię do porządku i pozwolimy odpocząć. Chodź. Pokażę ci twój
tymczasowy pokój.
Ruszyliśmy
w stronę jednego z korytarzy. Coś jednak było nie tak. Zaczęło
mi być słabo, a obraz przed oczyma rozmył się. Zrobiłem jeszcze
dwa kroki i nie wiem kiedy spotkałem się z podłogą. Nic nie
czułem i nic nie słyszałem. Wszystko co widziałem było strasznie
niewyraźne. Nie mogłem też się poruszyć. Zobaczyłem tylko, że
ktoś się nade mną pochyla, po czym odpłynąłem.