sobota, 15 września 2012

Rozdział 4

Oba samoloty wykonały szybkie koło wokół polany po czym zaczęły obniżać lot. Widać było że miały pod spodem podczepione dwa mechy. Gdy podleciały jeszcze kawałek bliżej dostrzegłem oznaczenia na kadłubach. Pierwsza miała "D3" a druga "D4".

W odległości około stu metrów od ziemi zrzuciły transportowane roboty. Pierwszy zaraz po dotknięciu gruntu pobiegł w las i przykucnął w krzakach. Musiał włączyć jakiś system maskowania, bo jeśli ktoś nie wiedział że tam jest, to nigdy by go nie zauważył.

W tym samym czasie drugi odsunął się od miejsca lądowania i czekał obok. Oba samoloty w końcu przyziemiły. Piloci nawet nie zdążyli wyłączyć silników a z otwierających się drzwi "trojki" zaczęli wysiadać żołnierze. Dwóch ustawiło się przed wejściem, sześciu rozeszło się po okolicy a czterej zatrzymali się nie daleko mnie. Wszyscy ubrani byli w niebieskie kombinezony ze wzorem moro i trzymali broń w pogotowiu.

Tuż za nimi z samolotu wyskoczyła jakaś kobieta. Podbiegła w moim kierunku. Miała plecak zapięty dodatkowymi pasami na jej klatce piersiowej. Ubrana była w pomarańczowy kombinezon.

Zatrzymała się pod wrakiem i zdejmując plecak spojrzała na mnie i powiedziała:
- Chodź tutaj.-
Ostrożnie ześlizgnąłem się po resztkach kadłuba mecha i znalazłem się tuż obok niej. Wyjęła coś wyglądającego na zegarek i podała mi. Był to checker.
- Umiesz się nim posługiwać? -zapytała dalej kopiąc w plecaku.
- Tak, umiem.- odpowiedziałem zakładając go na rękę.

Jest to niewielkie urządzenie medyczne, zdobyczy nowoczesnej technologii i szerokiej wiedzy z zakresu ludzkiego ciała. Sprawdza ono stan fizyczny osoby noszącej, i wyświetla je na bezprzewodowym wyświetlaczu, który medyk ma przy sobie. Dzięki niemu uratowano już wielu żołnierzy, ponieważ jest szybki i dokładny, więc jest szeroko stosowany na polach bitew.

Zaraz po jego zapięciu, nacisnąłem przycisk znajdujący się na boku obudowy Checkera. Zapikał pięć razy po czym na bezprzewodowym wyświetlaczu, który medyczka zdążyła wyjąć pokazały się wyniki badania. Przejrzała je, pokiwała delikatnie głową i odłożyła tabletopodobne urządzenie. Podsunęła się bliżej mnie, położyła dłonie, na mojej głowie i przyjrzała się rozcięciu na czole.
- Boli? - Zapytała.
- Już nie. - Odparłem - Tylko na początku piekło.-

Sięgnęła do kieszonki kombinezonu, umieszczonej na lewym udzie, i wydobyła niewielką buteleczkę, oraz kawałek jakiegoś materiału. Wycisnęła niewielką ilość kleistej, przeźroczystej mazi o ostrym zapachu, przypominającym denaturat, na ranę i ostrożnie posmarowała. Syknąłem z bólu. Pieczenie powróciło, ale minęło tak szybko, jak się pojawiło. Przykleiła jeszcze samoprzylepny opatrunek.

W czasie,  w jakim się mną zajmowała, z pojazdu nr. trzy wyszło jeszcze kilka osób. Dwaj mężczyźni podeszli do wraków i zaczęli dokładnie je oglądać, oraz wymieniać spostrzeżeniami podczas głośnej dyskusji. Do myślałem się że byli to mechanicy. Pewnie sprawdzają co da się odzyskać z tego złomu. Popatrzyli trochę na wrogą maszynę, ale szybko przenieśli się do tej, w której chwilę wcześniej siedziałem. Zaczęli w niej grzebać, wyjmować jakieś części i przewody.

Na samym końcu wyszedł wysoki, barczysty facet. Stanął na ziemi obok wojskowych, pilnujących samolotów. Sięgnął do kieszeni, zapiętej na suwak, i wyciągnął cygaro i zapalarkę. Zapalił je i głęboko się zaciągnął.
- Taaak, tego mi brakowało.- Powiedział z wielką przyjemnością i ulgą w głosie.
Podszedł do medyczki, poczekał aż założy plecak i stanie przed nim:
- Jak się czuje? - Zapytał
- Wszystko z nim w porządku. Jest lekko obity, ale nic mu nie będzie. Posmarowany został żelem, więc szybko się zagoi. Juz jutro rana powinna się zabliźnić.
- Dobrze. Możesz iść. - Zasalutowała mu i poszła pogadać z żołnierzami.  Mężczyzna odwrócił się twarzą do mnie:
- Nieźle nas wszystkich nastraszyłeś. Gdy usłyszeliśmy, że jesteś atakowany tuż przed naszym przybyciem, baliśmy się, że pozostanie nam tylko wydobywanie ciała. -
Mówił to tak spokojnie, że można by odnieść wrażenie iż chciałby mojej śmierci. - Mam jednak pełen podziw do twoich umiejętności. - Kontynuował - Nie każdy jest bowiem w stanie, by jednostką tej klasy, zniszczyć ciężko opancerzonego łowce.
- Dziękuję. - Odparłem - Jednak sam nie wiem co robiłem. Działałem pod wpływem emocji.
- Nie bądź już taki skromny. - Powiedział klepiąc mnie po plecach, po czym zdał sobie sprawę, z faktu, że są one mokre od krwi. Wywarł dłoń o rękaw kombinezonu, i już miał odchodzić, gdy coś sobie przypomniał.
- A właśnie, w samolocie jest zapasowy strój dla ciebie. Idź zmień te ciuchy. I postaraj się nie zachlapać podłogi. Ciężko jest ją potem domyć. - Dodał jakby sam do siebie.

Po tych słowach skierował się do mechaników, którzy zaczęli się o coś kłócić.
- Adam, powtórzę ostatni raz. Nie ruszaj chłodzenia. Nie mamy narzędzi by to teraz wyciągnąć.-
- Taki duży a boi się o taką błahostkę. Przecież nie raz to wyjmowałem.-
- Ale nie z tego typu jednostki. Jak wywołasz święcie, to nawet nie będę cię reanimował.
- Stasiu, co takiego może się stać? Nasza wspaniała medyczka dobrze o mnie zadba.-
- Żebyś się nie zdziwił... A co mnie to obchodzi. Rób co chcesz.- Powiedział zniechęcony i odwrócił się w stronę zbliżającego się kapitana, machając ręką na kolegę.
Wyprostował się i zasalutował
- Coś się stało, sir?-
- Przyszedłem tylko spytać jak ocena szkód.-
- Nie jest tak źle, jak na to wygląda.- natychmiast odpowiedział mechanik Stanisław. - Kadłub poobijany, powgniatany, powykręcany, słowem zniszczony. Główne komputery do niczego się nie nadają, a stawy przeszły tyle, że aż dziwi mnie, że któryś nie wybuchł. Reaktor tylko uszczelnić i zapakować do nowego mecha. Pompy i tłoki hydrauliczne na złom. Możemy odzyskać większość okablowania, a co się tyczy chłodzenia... - zawiesił na chwilę głos, jakby zbierał myśli -... Niby da się je wyremontować, ale nie mamy teraz narzędzi, by je wydobyć. -
- To co w takim razie robi Adam? - Zapytał patrząc się na grzebiącego, pomiędzy nogami mecha, drugiego mechanika.
- Rzeźbi w gównie. - Odparł bez chwili wahania Stasiek.

W tej chwili dało się słyszeć krzyk faceta, porażonego prądem. Z robota uniosła się chmura dymu i iskier a stojąca tam osoba upadła na ziemię. Strażnicy nie wiedząc co się dzieje natychmiast podnieśli broń.
- No to chłodzenia też już nie mamy. - Odparł przewracając oczami, po czym krzyknął - Sanitariusz!

Widząc, że wielce się tym nie przejęli, postanowiłem nie zwracać na to uwagi, tylko wsiąść do samolotu. Maszyna była w środku całkiem przestronna. Na oko miała jakieś 6 metrów szerokości i 30 długości. Dwa rzędy siedzeń po dwa miejsca, nad nimi schowki, większość z nich miała tabliczki z opisami. Pod siedzeniami znajdowały się skrzynki z zestawami ratunkowymi. Na jednym końcu korytarza były drzwi do kabiny pilotów, a na drugim szafa, zajmująca całą szerokość.

Drzwi kabiny otworzyły się, i stanął w nich miło wyglądający mężczyzna, ubrany w normalne cywilne ubranie. No prawie. Długie spodnie miały mnóstwo kieszeni i wyglądały na zrobione z porządnego materiału. Nie to co ta tania odzież ze sklepów w mieście. Biała koszula a na niej szara kamizelka taktyczna. Miał krótko ostrzyżone blond włosy i zielone oczy.
Spokojnym krokiem zaczął się do mnie zbliżać, gdy był już wystarczająco blisko wyciągnął rękę i powiedział:
- Cześć. Jestem Michał. Ty musisz być tym uratowany chłopakiem, choć widzę, że sam świetnie sobie poradziłeś. Jak właściwie masz na imię?-
- Adam. Adam Walander.-
-Hmmm. Oryginalnie. Pierwsze słyszę takie nazwisko.- Przeszedł się wokół mnie, spojrzał na plamę na placach i uśmiechnął się - Widzę, że najczystszy nie jesteś. Choć, dam ci zapasowy kombinezon. Jaki masz rozmiar? -
- M 2/5.-
Otworzył szafę i zaczął przeszukiwać wieszaki.
-  Mamy L, ale osoba, która to nosi jest szczupła, więc powinno na ciebie pasować. -
Rzucił mi czerwony strój. Na pierwszy rzut oka był na mnie nieco przydługi, ale po założeniu nie było tak źle. Był za to trochę za szeroki w klatce piersiowej i biodrach...
- Czy to przypadkiem nie jest... -
- Nie. - Przerwał mi w środku pytania. - Ten co założyłeś, należał do poprzedniego medyka, lecz przenieśli go do innej drużyny, i nie zdążyli zabrać wszystkich rzeczy. Miał potężne barki i silne nogi, więc wysłali go na front. -
- Ok. To dobrze. - Ulżyło mi po tej wypowiedzi.
-  Ale jeśli chcesz mogę dać ci ten drugi - Powiedział odwracając się z powrotem do szafy.
- Nie.  Nie trzeba. Ten jest w porządku. -
- A co byś zrobił, gdyby tylko jej zapas pasował by na ciebie? - Zapytał z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
- Z niechęcią, ale założył bym, ponieważ krew na koszuli szybko krzepła, i nie chciałbym odbywać jej w kawałkach. -
- Ha ha ha ha. Ok. Już cię lubię. Zauważ, że pod podszyciami, masz sznurki. Naciągnij je tak, by w miarę dobrze na tobie leżało. - Po tych słowach wrócił do kabiny.

Wyszedłem z samolotu i rozejrzałem się wokoło. Widać było więcej ludzi, widać wysiedli z drugiego pojazdu. Chodzili wokół szczątków maszyn i naciągali jakieś liny. Medyczka pochylała się nad mechanikiem Stanisławem, i wykonywała czynności reanimacyjne. Podszedłem do nich. Zrobili mi miejsce a kapitan poprosił bym chwilę poczekał. Patrzyliśmy, jak kobieta stara się przywrócić akcje życiowe. Wszyscy byli jakoś strasznie spokojni. Jakby nic się nie stało, a leżący miał zaraz wstać i powiedzieć że żart mu się nie udał. W końcu zaprzestała RKO, odsunęła się od ciała i czekała. Pomyślałem że już nie żyje, jednak jego klatka piersiowa szybko się uniosła po czym zaczął ciężko kaszleć. Otworzył oczy i rozejrzał się po otaczających go ludziach. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Ta cisza została przerwana przez jedyną w zespole kobietę:
- Człowieku, jestem zdumiona tym, ile takich szoków już przetrwałeś, a twój układ nerwowy jeszcze nie wysiadł.-
- Moja głowa to jest niezniszczalna. Widać po tym ile potrafię wypić.- Powiedział z szelmowskim uśmieszkiem na ustach.
- Ty już się lepiej tak nie chwal, bo obetnę ci żołd. - Wtrącił się kapitan. - Idź doprowadź się do porządku. Za chwilę zaczynamy.
- Tak jest. Przepraszam.- Powiedział i spróbował się podnieść, ale bez pomocy dwóch rosłych panów się nie obeszło.

Poczekaliśmy, aż mechanik z eskortą znikną w samolocie, po czym kapitan zwrócił się do reszty:
- No dobra, słyszeliście. Macie 20 minut, by przygotować tamten złom do zabrania. Po tym czasie zajmiemy zię rekrutacją nowego.-
- Tak jest sir.- Odpowiedział mu zgodny chórek, po czym wszyscy się rozeszli.
Ja zostałem z dowódcą.
- O ile mnie pamięć nie myli, to jeszcze ci się nie przedstawiłem. Jestem kapitan Jeremy T. Malkowic i dowodzę tą grupą. - Zaczął rozmowę.
- Miło mi. Moje imię już chyba każdy tutaj zna, ale powiem je osobiście. Adam Walander.-
Podaliśmy sobie dłonie. Jego ręka była wielka i silna, ale czuć było, że jest osobą delikatną. Sprawia wrażenie silnego i nieustępliwego wobec swoich podwładnych, ale nie był taki w na co dzień. To mnie zawsze zaskakiwało, ile można dowiedzieć się o drugiej osobie samą obserwacją i zwykłym uściśnięciem dłoni.
Popatrzyliśmy chwile na krzątających się wokół wraków ludzi, Malkowic wydał kilka rozkazów a w końcu ponownie zwrócił się do mnie:
- Wyjaśnię ci o co chodzi z tą rekrutacją. Ponieważ sporo widziałeś, możesz stać się dla nas niebezpieczny. W normalnych warunkach wyczyścili byśmy ci pamięć a ty do końca życia miałbyś wrażenie że czegoś zapomniałeś.-
- Więc co się zmieniło?- Zapytałem nieco zaciekawiony.
- Popisałeś się niezwykłymi umiejętnościami, nie tylko sterując maszyną, ale już samym jej uruchomieniem. Są wielu pilotów potrzebuje co najmniej miesiąca by dojść do tego, jak uruchomić systemy, a ty tylko wsiadłeś i zrobiłeś co trzeba. Zaciekawiło to naszych instruktorów i chcą wiedzieć jaką skrywasz tajemnice. -
- Ja nie skrywam żadnej tajemnicy.- Zacząłem wyjaśniać.
- T mnie akurat nie interesuje. Nie ze mną będziesz rozmawiał. Ja mam tylko dostarczyć cię do bazy. Jednak wiąże się to ze zmianą tożsamości i zniknięcia z dawnego życia. Mamy różne metody. Dowództwo ustaliło, że w twoim wypadku najlepsze będzie upozorowanie wypadku i śmierci.- Odparł spokojnie i bez ogródek.
- Że jak?-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz